Czasami sięgam po książkę w ciemno, wiedząc o niej tylko szczątkowe informacje. Tak było w przypadku "Wrednych igraszek", do których przekonało mnie już pierwsze zdanie opisu - "Lucy Hutton i Joshua Templeman nienawidzą się wzajem.". Przyznam, że nie potrzebowałam większej zachęty i od razu stwierdziłam, że muszę to przeczytać. Pytanie: czy było warto?
Lucy Hutton i Joshua Templeman nienawidzą się wzajem. Nie to, że się nie lubią. Nie, że się niechętnie tolerują. Oni się naprawdę nienawidzą. I nie mają żadnych oporów z okazywaniem swoich uczuć w ramach nawet najprostszych czynności, kiedy tak siedzą naprzeciwko siebie, każde przy swoim biurku w siedzibie wydawnictwa, w którym każde z nich jest asystentem swojego prezesa. Lucy nie potrafi zrozumieć ponurego, sztywnego, pedantycznego podejścia, z jakim Josh traktuje swoją pracę. Z kolei Josh jest wiecznie skonsternowany zbyt kolorowymi strojami Lucy, jej bałaganiarstwem i dziwacznymi przyzwyczajeniami. Otwiera się nowe stanowisko, ale zdobyć je może tylko jedno z nich i tym razem oboje wytaczają przeciwko sobie najcięższe działa, bo żadne z nich nie ma ochoty ustąpić: zdobycie nowej posady to nie tylko awans, ale także okazja do upokorzenia rywala. Napięcie osiąga punkt wrzenia i Lucy znienacka odkrywa, że być może wcale nie nienawidzi Josha. I on też nie jest wcale taki pewien swoich uczuć. A może to jest tylko kolejna gierka…
Lubię książki z niekonwencjonalnym podejściem do tematu. I mogę śmiało powiedzieć, że "Wredne igraszki" to tytuł, który zapadnie w moją pamięć na dłużej. Nie tylko ze względu na barwne, wyraziste i wywołujące uśmiech na twarzy postacie, lecz także na obranie nietypowej dla romansów ścieżki.
Tak więc postawmy sprawę jasno - co czyni "Wredne igraszki" odmienną książką od innych z tego gatunku?
Po pierwsze - bohaterowie, którzy doprowadzają do śmiechu. Może być ciężko uwierzyć, że bohaterowie jakiejś książki mogą wywoływać w czytelniku aż taką wesołość, ale taka jest prawda. Lucy i Joshua oddziałują na siebie wzajemnie i wywołują przekomiczne wręcz sytuacje i konwersacje. Ich skrajnie różne charaktery sprawiają, że ciężko im dojść do porozumienia, a drobne złośliwości, którymi się wymieniają dodają humoru lekturze.
Po drugie - znakomity styl autorki. Sally Thorne, jak już wspomniałam wcześniej, postawiła na obranie nietypowej dla romansu ścieżki. Mówiąc nietypowej mam na myśli odmiennej od trendu panującego obecnie w większości książek - przekroczenia granicy między romansem, a erotykiem. Tu mamy do czynienia z świetnie napisanym romansem, który powoli rozwija się swoim tempem, fabułę dopracowaną w najmniejszych szczegółach, ciekawe podejście do rzeczywistości oraz wywoływanie zainteresowania w czytelniku poprzez dodanie małych smaczków.
Po trzecie - prawdziwa relacja typu love-hate. Sięgając po wiele książek ciężko jest trafić na taką, w której relacja love-hate będzie od początku do końca dobrze poprowadzona. Na szczęście Sally Throne zadbała także i o ten aspekt trzymając bohaterów w ryzach i niepewności. Sięgając po ten tytuł nie trzeba się obawiać, że Lucy i Josh niespodziewanie zaczną się zachowywać niczym para gołąbków.
Po czwarte - to znakomita historia miłosna. Od dawna nie miałam do czynienia z książką, która stanowiła by zamkniętą całość, była doszlifowana do granic możliwości i na dodatek wywoływała u mnie wybuchy śmiechu, wzruszenie i radość. Nie mam innego wyjścia, jak tylko polecać ten tytuł, ponieważ jest o nim zdecydowanie za cicho. "Wredne igraszki" to książka, którą musicie zabrać ze sobą na wakacje i dać jej szanse - nie zawiedzie was!
Dziękuję!
Lubię takie nietypowe rozwiązania w popularnych gatunkach :) chętnie sięgnę.
OdpowiedzUsuń