Sweet cheeks - K. Bromberg 📖
Książek autorstwa K. Bromberg nie czytałam od bardzo, bardzo dawna. Jednak gdy dostałam propozycję zrecenzowania "Sweet cheeks. Zapach namiętności" nie wahałam się ani chwili, ponieważ z autorką mam bardzo miłe wspomnienia. I mówiąc już na wstępie - tym tytułem tylko rozszerzyła moją listę jej dobrych dzieł, a "Cheeks" stanęło na jej czele!
A co jeśli wielka miłość jest bardziej niezwykła i zaskakująca niż hollywoodzki scenariusz? I do tego smakuje jak słodka babeczka?
Saylor nie przypuszczała, że jej niedawny narzeczony tak szybko o niej zapomni, a na dodatek zaprosi ją na swój własny ślub. Przed totalną rozpaczą ocala ją własna cukiernia oraz niesamowicie przystojny weselny partner... Problem w tym, że oboje znają się od bardzo dawna. Heyes Whitley, weselny partner Saylor, jest przy okazji gwiazdą Hollywood. I niezłym ciachem.
Ten romans jest jak wypieki Saylor: kuszący, słodki i pełen rozkoszy... Ich pożądanie rośnie i rozpala wszystkie zmysły, ale czy uda się im zaspokoić głód serca? Losy tej dwójki to zabawna, pełna namiętności oraz seksownej gry opowieść o tym, że życie jest bardziej niewiarygodne niż film, a miłość smakuje jak kremowy tort.
Ale czy jedna decyzja wystarczy, by z zakalca zrobić idealnie słodki tort? Zwłaszcza gdy nic wokół nie sprzyja uczuciom? Nieważne, jak długo czekasz na miłość. Gdy raz skosztujesz, nie będziesz w stanie się jej oprzeć... Bo z każdym kolejnym kęsem namiętność smakuje lepiej.
A jeśli pierwsza miłość jest ostatnią?
Przyznam się szczerze, że nie spodziewałam się, że ten tytuł, aż tak mi się spodoba. Świetnym zagraniem było sięgnięcie po książkę bez wcześniejszego dokładnego czytania jej opisu. Fabuła z każdą chwilą coraz bardziej mnie zaskakiwała. Z każdą kolejną stroną było coraz ciekawiej, a bohaterowie stawali się mi coraz bliżsi. Bardzo ich polubiłam, w końcu ciężko nie polubić charyzmatycznych i sympatycznych postaci. Szczególnie do gustu przypadła mi jednak narracja z perspektywy Heyes'a.
A było tak nie bez przyczyny! Bowiem charakter naszego głównego bohatera zawładnął mną od pierwszego zdania w jego rozdziale. Praktycznie od razu poczułam więź z tym jednocześnie twardym i wrażliwym mężczyzną, i wiedziałam, że dzięki niemu będzie to naprawdę przyjemna lektura. Wszystkie jego przemyślenia dotyczące Saylor, wszystkie wspomnienia, wzmianki i odwołania były urocze i przepełnione znajomością dziewczyny. Nie raz wywołało to uśmiech na mojej twarzy, ponieważ dowodziło, jak bardzo zależało mu na jej osobie.
Nie mogę nie wspomnieć o moich odczuciach względem Saylor. Przez bardzo dużą część książki było mi jej szkoda ze względu na problemy wiążące się z jej byłym partnerem, jednak dostrzegałam w niej nutkę fighterki, która nie pozwoliła innym ludziom decydować o jej losie. I za to ją polubiłam.
Co ciekawe, podczas czytania wystąpiło nietypowe dla mnie zjawisko. Jeśli można to ująć w ten sposób, to można śmiało powiedzieć, że fangirlowałam. Shipowałam Say i Heysa tak bardzo, w szczególności podczas lektury jego wywodów, że nie mogłam się wprost doczekać, aż do czegoś między nimi dojdzie. A gdy wreszcie nadszedł ten moment, byłam bardzo szczęśliwa.
Tym razem odbiegniemy od typowego podsumowania lektury. Powiem wam, że "Sweet cheeks" pochłonęłam w ciągu tak naprawdę jednego dnia z przerwami na obowiązki, a po skończeniu książki zamknęłam ją, spojrzałam się na przednią okładkę, uśmiechnęłam i powiedziałam sama do siebie "to była przyjemna i naprawdę dobra książka". I w stu procentach miałam to na myśli. ;)
Dziękuję!
Zapisałam sobie nazwę tej serii. Mam ochotę na coś takiego w tym momencie.
OdpowiedzUsuń