"Dominic" i "Bronagh" nie do końca mnie do siebie przekonali, dlatego z niecierpliwością oczekiwałam "Aleca" i "Keeli", aby przekonać się czy mój problem dotyczy autorki czy bohaterów pierwszej opowieści. Kolejna historia za mną, nadszedł czas na werdykt.
Alec to były mężczyzna do towarzystwa. Niezwykle przystojny, pewny siebie i w równym stopniu arogancki. Nic nie robi za darmo, wszystko ma swoją cenę. Do czasu, aż o przysługę prosi Keela, dziewczyna, która od pierwszego spojrzenia rozbraja mężczyznę. Niby niewinna prośba o udawanie chłopaka na ślubie ex nie zapowiada większych kłopotów, jednak ze Slaterami nigdy niczego nie można być pewnym.
Fabuła "Dominica" i "Bronagh" irytowała mnie ze względu na schodzenie się i rozchodzenie głównej pary oraz wciąż dodawane nowe wątki dotyczące rodziny Slater. Wydawało mi się to mało naturalne, ale zagryzłam zęby i czytałam dalej. Do "Aleca" podeszłam w pewien sposób pogodzona z wątkami poprzednich części, zaakceptowałam je i dałam się porwać nowej historii. I była to bardzo dobra decyzja, bowiem dzięki temu odeszło mi sporo zmartwień i mogłam się skupić tylko na Alecu i Keeli.
A jest się na czym skupić. Między tą dwójką jest niezła chemia, której oboje próbują się przeciwstawić. Co ważne, jest ona bardzo naturalna. Czytelnik nie ma wrażenia, że autorka stara się przedstawić mu coś, co nie istnieje. W pewnym momencie ciężko powstrzymać się od popychania ku sobie tej dwójki nieogarniętych misiów. Ale to też dodaje uroku.
A jest się na czym skupić. Między tą dwójką jest niezła chemia, której oboje próbują się przeciwstawić. Co ważne, jest ona bardzo naturalna. Czytelnik nie ma wrażenia, że autorka stara się przedstawić mu coś, co nie istnieje. W pewnym momencie ciężko powstrzymać się od popychania ku sobie tej dwójki nieogarniętych misiów. Ale to też dodaje uroku.
Co czeka nas w "Alecu" oprócz romansu naszej parki? Wiele tajemnic, dziwnych i brudnych sekretów, scen z dreszczykiem i ogarniający momentami smutek. Dwoma słowami: dzieje się.
Czas na kwestię, która sprawiła, że zaczęłam krzyczeć i rzucać książką, by znalazła się, jak najdalej ode mnie. Oto i ona - zakończenie "Keeli". Oczywiście nie zdradzę wam go, no ale przepraszam bardzo, tak się po prostu nie robi! Igranie z uczuciami czytelnika nie powinno osiągać aż takich rozmiarów. Po przeczytaniu ostatniego słowa poczułam, jak moje serce pęka, a mnie dopada rozpacz z powodu braku kolejnej części serii. Na szczęście "Kane" już niedługo. A przynajmniej tak staram się pocieszać.
Sam dodatek "Keela" był, podobnie jak "Bronagh", stosunkowo krótki, ale treściwy. Skupia się on na przeprowadzce pary do nowego domu oraz problemach, które zaczynają się ujawniać w ich związku. I choć za wiele nie wnosi, to jego zakończenie, jak wspomniałam wyżej, jest rozrywające.
"Alec" i "Keela" to części serii Bracia Slater, dzięki którym naprawdę pokochałam bohaterów. Alec stał się moją obsesją, ulubionym z braci, a Keela zdobyła najwięcej sympatii ze wszystkich postaci żeńskich. Obawiam się jednak, że po lekturze "Kane'a" i "Aideen" moje podium może ulec zmianie. Ale wszystko w swoim czasie. Na razie cieszę się z naprawdę dobrej drugiej historii z serii. :)
Dziękuję!
Cykl wydaje się ciekawy :)
OdpowiedzUsuńJa tam oszalałam na punkcie braci Slater już przy Dominicu, ale tym razem miałam sporo zarzutów - chociaż opis seksu itp. Aczkolwiek nie da się ukryć, że seria świetna, no i strasznie fajne jest to, że na temat każdego z braci dostajemy osobną książkę :D
OdpowiedzUsuńCiesze się, że ci się podobało. Ja kocham całą serię i jak tylko widzę pozytywne recenzje tych książek, to moje serce rośnie.
OdpowiedzUsuń