Kolejny tegoroczny debiut, za pomocą którego reżyser i współautor scenariusza podejmuje się próby wydania własnej książki. Hit czy może raczej zmarnowana szansa? Zapraszam na recenzję "Młodego świata" Chrisa Weitza.
Od paru dobrych lat książki utopijne, postapo oraz fantasy podbijają listy bestsellerów dla młodzieży. Być może wynika to z faktu, że młodzi ludzie lubią czytać o tym, co stanowi inspirację dla wielu filmów. Nic więc dziwnego, że współautor "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie" nie szukał gatunku zbyt daleko i zdecydował się na po apokaliptyczną rzeczywistość. W stworzonym przez niego świecie w wyniku szybko rozpowszechniającej się epidemii zmarli wszyscy dorośli oraz dzieci, a jedynymi ocalałymi są nastolatki. Skąd pomysł na takie posunięcie? Wydaje mi się, że o wiele prościej pisać o młodzieży, ponieważ jest ona impulsywna i pełna sprzecznych emocji.
Zagłębmy się jeszcze bardziej w fabułę. Nie ma chyba określenia, które oddałoby powagę sytuacji nastolatków w pełni. Żywność stała się niezwykle wartościowym dobrem, brak prądu ogranicza możliwości używania pozostawionych sprzętów, a ogólny dostęp do broni powoduje, że nikt nie może się czuć bezpiecznie. Na dodatek świadomość utraty życia po osiągnięciu pełnoletności nie napełnia młodych nadzieją. Na horyzoncie pojawia się jednak światełko, które może przynieść im ocalenie - jeden z członków grupy Jeffersona wpadł na trop lekarstwa.
Sądzę, że książkę najlepiej podsumować krótko i zwięźle. "Młody świat" to lektura skierowana głównie do młodzieży czytającej fantastykę. Jest lekka i niezobowiązująca, przepełniona akcją. I choć momentami mogłoby znaleźć się więcej opisów, czy to sposobu myślenia bohaterów, czy świata przedstawionego, to bezsprzecznie można ją uznać za ciekawą i pełną rozrywki literaturę dla nastoletnich czytelników.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Książka jest już na mojej półce, więc z pewnością po nią sięgnę! :)
OdpowiedzUsuńChociaż nie jestem już nastolatką to chętnie przeczytam tę książkę. ;)
OdpowiedzUsuń